Nie wiem czy to zasługa pogody. Może mojego wspaniałego gospodarza, ale w Berlinie czuję się jak u siebie.
To nie była moja pierwsza wizyta w tym bohemowym mieścia, ale po raz pierwszy miałąm okazję zachować się jak turystka... Check point charli nie ma przede mną tajemnic. Choć nie bardzo pasowała mi komercyjna strona tego miejsca, dzie za jedyne 2 euro (od osoby) można zrobić sobie zdjęcia z "nibyamerykańskimżołnierzem".
Poza tym jak miałabym się nie czuć dobrze w mieście, którego "vintydz" to drugie imię. Gdzie mogę pójść na zakupy do sklepu Leny Hoschek albo wypożyczyć za 10 euro Electrę na cały dzień...
Do Berlina wrócę już za dwa tygodnie na występ burleski, w którym będę grać Anitę Berber... Temu wydarzeniu poświęcę osobny post.
Berlina jeszcze nie odwiedzałam, muszę się kiedyś tam wybrać!
OdpowiedzUsuńKoniecznie pokaż, co kupiłaś u Leny, jestem bardzo ciekawa. *^o^*
reportaż z Paryża był jakoś bardziej nylonowy :))
OdpowiedzUsuńjak to mówią, dobrze, że Kennedy pojechał z wizytą do Berlina, a nie do Hamburga... ;)
jestem przeszczęśliwa, że tu trafiłam! nareszcie znalazłam blog w stylu, który kocham! będę tu częstym gościem :)
OdpowiedzUsuń