Wczoraj miałam przyjemność uczestniczyć w niezwykłym pokazie
Le Crazy Horse, legendarnego paryskiego kabaretu założonego przez Alana Bernardina ( historia kabaretu pojawiła się już na blogu, w
TYM poście). Występ odbył się w ramach pierwszej, europejskiej trasy kabaretu, w pięćdziesiątą rocznicę jego założenia.
Z tej okazji jedna z hal EXPO XXI zamieniła się w prowizoryczny, paryski kabaret. Hostessy, ubrane w identyczne kostiumy i czarne peruki, kierowały gości do szatni i prowadziły na miejsca. Organizatorzy zadbali również o odpowiednią temperaturę w pomieszczeniu. Niestety na spektaklu o godzinie 19 widownia nie była wypełniona.
Po rozpoczęciu się spektaklu siedziałam jak zaczarowana. Magia kobiecego ciała połączona z niesamowita grą świateł, robiła wrażenie. Tancerki Le Crazy wyglądały na scenie jak klony, identyczne ciała, identyczne kostiumy. Niezwykle bogaty program show obfitował w pikantne występy solowe oraz rozbudzające wyobraźnię układy. Te, które przypadły mi najbardziej do gustu to Upside Down (z wykorzystaniem lustra), Final Fantasy (tancerka wirująca w powietrzu na linach) oraz Teasing (mieszanka dymu, muślinu i falujących ciał). Muszę również zaznaczyć bardzo ważny, techniczny, aspekt występów. Idealna organizacja, zgranie tancerek z technikami i wspaniała gra świateł, sprawiły, że występ trzeba nazwać niezapomnianym. W programie znalazło się również miejsce dla pana robiącego pokaz światło-cieni. Byłam zdziwiona bardzo żywą reakcją publiczności na tego typu występ.
To, co nie zachwyciło mnie w pokazie, to małe zaangażowanie tancerek w ich role. Spodziewałam się bardziej personalnego podejścia do występów solowych. Oczywiście chorografie zatańczone były perfekcyjnie, ale zabrakło w nich charakteru. Podejrzewam, że jest to spowodowane doborem tancerki do choreografii, a nie tworzeniem jej specjalnie dla jednej, konkretnej dziewczyny.
Niestety, w hali EXPO nie da się stworzyć klimatu paryskiej kawiarni. Duża przestrzeń spowodowała, że publiczność nie czuła kontaktu z dziewczynami na scenie. Świadczyła o tym dość słaba reakcja na poszczególne występy. Po ostatnim numerze, jeszcze przed zapaleniem świateł, część osób zaczęła już wychodzić.
Nie do przyjęcia był dla mnie też sposób ubioru widzów. Na biletach został określony dress code, creative black tie. Zdecydowanie nie oznacza to jeansów z jasną koszulą czy "imponującą", skórzaną kurtką. Podczas pierwszej części występu na widowni panowało małe zamieszanie. Część osób próbowała przesiąść się na wolne miejsca, co spotkało się ze stanowczą reakcją organizatorów, ale też rozpraszało osoby siedzące obok.
Podsumowując, jestem szczęściarą, że miałam okazję zobaczyć to przedstawienie. Do listy moich marzeń dodaję wyjazd do Paryża i spektakl Le Crazy w ich "naturalnym" środowisku.
Jutro post ze stylizacją.